Ego jest głosem, który mówi: „To dobre, to złe. To chcę, tego nie chcę. To mnie boli, więc trzeba to odsunąć.” To część nas, która nieustannie porównuje, ocenia, analizuje i walczy. Z natury jest dualne — potrzebuje podziałów, by istnieć. Bez „ja” i „ty”, bez „lepiej” i „gorzej”, bez „chcę” i „nie chcę” – ego traci grunt pod nogami.
I właśnie dlatego staje się źródłem cierpienia.
Bo życie nie jest czarno-białe. Jest falą doświadczeń, emocji, wrażeń – nieustannie zmienną, płynną, niedającą się zatrzymać ani opisać jednym słowem. Kiedy próbujemy je kontrolować, kiedy oceniamy, że to jest „złe”, a tamto „dobre”, wchodzimy w opór wobec tego, co jest. A opór to ból.
Ego boi się emocji. Nie dlatego, że emocje są niebezpieczne – ale dlatego, że są nieprzewidywalne. Smutek, żal, lęk – w oczach programowanego od dziecka ego przeważnie są porażką, słabością, czymś do „naprawienia”. Więc ego zamyka serce. Udaje, że nie czuje. Buduje zbroję z racji, tłumaczeń i racjonalizacji.
Ale im bardziej tłumimy emocje, tym mocniej one pulsują w tle. To, czemu stawiamy opór – trwa. To, czego nie chcemy poczuć – wraca w kolejnych sytuacjach, w nowych twarzach, w tych samych lekcjach. Ego wzmacnia cierpienie, próbując od niego uciec.
Prawda jest prosta: cierpienie kończy się tam, gdzie kończy się opór. Kiedy przestajesz walczyć z tym, co czujesz, przestajesz oceniać jako złe i niechciane – emocje tracą swoją moc. Przepływają. Jak fala, która przyszła i odpłynęła. Nie musisz ich rozumieć, analizować, naprawiać – wystarczy je poczuć. Bez etykiet. Bez oceny.
To właśnie tam, w ciszy poza myślą, poza oceną, poza „ja” – zaczyna się wolność. Nie ta zewnętrzna, ale wewnętrzna – wolność bycia w pełni sobą, wolność od iluzji ego. Bo nie jesteś swoim umysłem. Nie jesteś historiami, które o sobie opowiadasz. Jesteś tym, który widzi. Tym, który czuje. Tym, który jest. Przestrzenią, w której to wszystko się pojawia.

